Tytuł: Światło się mroczy
Autor: George R. R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 396
George R. R. Martin to pisarz, którego twórczość zaliczamy do gatunku fantasy i science fiction. Myślę, że każdemu z nas jest znany przede wszystkim ze słynnej sagi Pieśń Lodu i Ognia. Ja chciałabym wam przedstawić książkę Światło się mroczy, która powstała już w roku 1977, dziewiętnaście lat przed pierwszym wydaniem trylogii, która przyniosła mu tak wielką sławę. W Polsce wydano ją dopiero w 2004 roku. Jak wypada jedno z pierwszych dzieł George Martina?
Zapraszam do Worlomu na zapomnianą planetę, której czasy świetności dawno minęły. Teraz żyje tam niewiele istot i rządzą się one prawami zupełnie innymi od ludzkich. Na podniszczonym świecie wylądowała Gwen. Pewnego dnia wezwała do siebie swojego dawnego kochanka, a zarazem głównego bohatera powieści - Dirka t’Lariena. Tutaj mamy do czynienia z wątkiem miłosnym. Pełen nadziei Dirk przemierza szmat drogi, aby połączyć się z ukochaną, aby rozpalić ich miłość na nowo. Jak się okazuje na miejscu, piękna Gwen prawdopodobnie nie wezwała go z powodu ich dawnej miłości, stoi za tym wiele sekretów i tajemnic.
Światło się mroczy prezentuje nam różne światy, rozmaite maszyny, o których żaden człowiek na Ziemi nie słyszał. Serwuje również pewną dawkę uczucia, jakim jest miłość. Przyznam, że miałam duży problem z połapaniem się w historiach różnych istot i całych planet. Świat wykreowany przez pisarza był niesamowicie bogaty, choć chaotycznie przedstawiony. Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, stwarzając obrazy latających statków czy przedziwnych budynków, tak więc miejsce akcji jest przedstawione bardzo dokładnie, co bardzo mnie cieszyło. Przede wszystkim należy się jednak skupić na bohaterach umieszczonych w tym najdziwniejszym ze światów oraz na relacjach między nimi. Sięgając po książkę, nie miałam pojęcia, na co się piszę, dlatego byłam mile zaskoczona rozwijającym się wątkiem miłosnym, który nie śmierdzi banałem.
Być może największym plusem dla mnie był fakt, że prędzej nie miałam do czynienia z twórczością Georga Martina, dlatego nie mogłam porównywać tej książki z jego innymi genialnymi dziełami. Nie miałam wielkich oczekiwań, jak większość fanów, więc nie zostałam rozczarowana. Otrzymałam całkiem niezłą powieść, która nie wstrząsnęła mną i nie zapadnie mi w pamięci, lecz mimo to uważam, że miło spędziłam przy niej czas.
George Martin nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, lecz nie będę się tym oczywiście przejmować – i tak sięgnę po inne książki jego autorstwa. Tymczasem polecam tę powieść osobom, które kochają twórczość tego pisarza tak bardzo, iż pragną przeczytać każdą jego książkę. Inne osoby mogłyby się przez to zniechęcić, chyba że zdają sobie sprawę, że to tylko debiut (niezbyt oszałamiający), i tak jak ja postanowią zapoznać się z resztą jego dzieł.
Źle się czuje w gatunku science fiction. Kilka razy próbowałam i z mizernym skutkiem, dlatego obawiam się, że powyższa książka również nie trafi w moje gusta, zatem spasuje.
OdpowiedzUsuńTwórczość tego autora nadal przede mną. Muszę nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńJestem skłonna zaryzykować
OdpowiedzUsuńZapewne przeczytam - ale za jakiś czas.
OdpowiedzUsuńJa raczej odpuszczę i poszukam czegoś lepszego tego autora.
OdpowiedzUsuńNa tę książkę nie mam ochoty, nie czuję się dobrze w takich gatunkach, a Martina wolę poznać od innej strony :)
OdpowiedzUsuńJuż od dłuższego czasu noszę się z zamiarem przeczytania jakiejś książki autora. Co do tego tytułu, nie potrafię się, niestety, przekonać do gatunku science-fiction, więc z tej książki akurat zrezygnuje.:)
OdpowiedzUsuń