Tytuł: Gwiazd naszych wina
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 312
"- Okay - powiedział, gdy minęła cała wieczność. - Może "okay" będzie naszym "zawsze".
- Okay"
Chorowanie na raka
nie jest chyba nikomu obce przynajmniej ze słyszenia, bo ta okropna dolegliwość
atakuje ludzi tak często… Być może mieliście starsze osoby chore w swojej
rodzinie jak ja. Może też spotkaliście się z tym, że dziecko lub zupełnie młoda
osoba została zaatakowana przez raka. Jest też trzecia możliwość. W samej
Polsce chorych na raka jest ponad 300 tysięcy ludzi i każdego z nas może to kiedyś
spotkać.
John Green po raz kolejny poruszył nurtujący, a zarazem
trudny temat choroby, a co za tym idzie, śmierci. Główną bohaterką jest
nastoletnia Hazel, która choruje na raka. Poznając ją, wyobrażałam sobie
zupełnie przeciętną nastolatkę, która uwielbia spędzać czas przed telewizorem
oglądając ulubiony serial lub czytając po raz setny tę samą książkę. Poznać jej
chorobę można by było tylko po wózku z tlenem, który wszędzie ze sobą musiała
zabierać. Mało kto mógł jednak o tym wiedzieć, bo dziewczyna od kilku lat nie
chodzi do szkoły, nie utrzymuje kontaktów z większą grupą znajomych, nie bywa
na przyjęciach, większość czasu spędza w domu. Jedynym miejscem w którym
spotyka się z rówieśnikami jest grupa wsparcia, chociaż i na nią chodzi bardzo
niechętnie. Pewnego dnia wszystko się zmienia, bo tą rozczochraną dziewczyną,
która od dawna nie zważa na swój wygląd zainteresował się chłopak – Augustus. Od
tej pory zakiełkuje między nimi prawdziwa przyjaźń i połączy wspólne
zainteresowanie oraz chęć rozwiązania pewnej nie dającej im spokoju zagadki,
czyli co stało się z bohaterami „Ciosu udręki”.
Przyznam, że długo zwlekałam z napisaniem recenzji tej
książki, gdyż zaraz po jej przeczytaniu towarzyszyło mi tyle emocji, że nie
mogłam się skupić nawet na oglądaniu odmóżdżających seriali telewizyjnych, a co
dopiero na napisaniu czegoś sensownego. Gdy skończyłam „Gwiazd naszych wina”
czułam się jak w próżni. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, ani nawet o czym
myśleć. Nie ukrywam, że na długi czas pozostałam w bardzo przygnębiającym
nastroju i najweselsze piosenki nie były w stanie poprawić mi humoru.
Hazel i Augustus na długo pozostaną w mojej pamięci, może
nawet na zawsze, bo do książki pewnie nie raz wrócę. Są to wyjątkowi ludzie,
którzy zadziwiają swoją siłą. Nie użalali się nad sobą w każdym możliwym
momencie, czasem nawet to oni martwili się o swoich bliskich, o to przez co muszą przechodzić z powodu ich choroby. W tym właśnie momencie mogę powiedzieć,
że ta książka uczy nas doceniać życie. Nie wspomnę ile razy potrafię narzekać
na przeróżne, nic nie znaczące rzeczy. Po co to wszystko, gdy lepiej z
uśmiechem iść przez życie. Jak mogłabym spojrzeć w twarz dziecku, które umiera
i potrafi się uśmiechać, a ja nie? O tak, właśnie za to pokochałam tę parkę
bohaterów.
Oprócz genialnie wykreowanych bohaterów, styl J. Greena jak
zwykle bardzo mi się podobał. Książka jest napisana w narracji pierwszoosobowej
– jako odczucia Hazel, dzięki czemu wszystkie uczucia wydawały się tym bardziej
prawdziwe i intensywne. Jak zwykle
pisarz uchwycił trudny temat w prosty i bardzo bezpośredni sposób, za co go
uwielbiam. Dziękuję mu, że swoją
twórczość ukierunkował na rzeczy niebanalne, o których rozmyśla każdy, a mówi
niewiele.
„Gwiazd naszych wina” to kolejna książka J. Greena, która
doprowadziła mnie do uśmiechu i wielu łez. Oprócz tak licznych emocji pokazała,
co warto w życiu docenić, dla kogo warto się poświęcić. Po jej przeczytaniu
rzeczywiście można przejść przez kilkudniową depresję, ale uwierzcie, że jest
warto, bo wyciągnąć z niej da się coś bardzo głębokiego.